Po niezbyt długich poszukiwaniach zdecydowaliśmy się na transport z opcją hotelu za dolara. Podróż busem(dawał radę) trwała ok 1.5-2 h. Trasa jest bardzo widokowa więc pomimo zmęczenie warto nie zamykać oczu. Niestety ryż był już zebrany z pół ale to dało nam okazję do podziwiania tarasów na których jest on uprawiany. Żywa, soczysta zieleń, magia mgły unoszącej się nad dolinami, chmury które kapryśnie odsłaniały nam szczyty które same chciały. wszystkie te elementy sprawiały że mieliśmy wrażenie ciągle zmieniającego się krajobrazu. Jeśli ktoś przyzwyczajony jest do oglądania kształtnych szczytów rodem z Tatr to będzie miał tu okazję docenić całkiem inny krajobraz- bardziej magiczny, nieodkryty, dziki. Kręta droga robi swoje więc zakręceni już całkowicie dotarliśmy do hotelu, bardzo malowniczo zlokalizowanego, z tłumem wiejskich kobiet przed bramą i za jedyne 10$ pax :) No cóż pan zdobywając klientów zapomniał powiedzieć o jednym zerze. Dobrze że umknęło mu tylko jedno :) Mimo wszystko warto było spędzić ten czas właśnie tam. Po krótkim prysznicu udaliśmy się na pierwsze lokalne śniadanie. Nie porwało nas aż tak jak smakołyki w Ha Noi ale też nie można było narzekać. Tym samym rozpoczęliśmy kilkudniowy pobyt w jednym miejscu.
Pierwszy dzień postanowiliśmy bez stresu pokręcić się po mieście- małe, urokliwe miasteczko, z ogromną ilością "wieśniaczek" w lokalnych strojach próbujących za wszelką cenę opchnąć co się da. W miasteczku centralny plac z Kościołem, wokół którego rozgrywa się życie. Mały aczkolwiek bardzo dobrze zaopatrzony targ w "markowe" ubrania i buty. Do wyboru, do koloru oczywiście w good price :) Znaleźliśmy sobie knajpkę z bardzo sympatyczną obsługą, z pysznym jedzeniem- a kucharz poza robieniem pizzy specjalizował się również w tańczeniu break dance w knajpie :) Obok był salon masażu z którego nie omieszkałem skorzystać. A potem jeszcze raz masaż gorącymi kamieniami. Później okazało się że dla jednego z członków naszej wyprawy kamienie były zdecydowanie za gorące :) Całą grupą wybraliśmy się również na masaż do Salonu Masażu. Był to zagospodarowany cały dom. Na parterze wyglądał całkiem przyjemnie- góra okazała się nieco niekonwencjonalna- lub nastrojowa- jak kto woli :) Była nas piątka, każdy udał się do wyznaczonego pokoiku a panie były bardzo ucieszone widząc tłum białych ludzi o ponadprzeciętnym wzroście. Nie oczywiście nie stało na przeszkodzie by panie masując mogły ze sobą przez ścianę rozmawiać :) O czym dyskutowały możne lepiej nie wiedzieć :)
Mieliśmy okazję raz odwiedzić jedną z sensu stricte lokalnych jadłodajni. Na wystawie wyeksponowany był ubity kurczak o czarnej skórze. Menu było oczywiście w bliżej niezrozumiałym języku, a angielski był zdecydowanie językiem obcym dla personelu. Zaczeło się zatem losowanie- mi się udało- było to i dobre, i dobrze wyglądało. Ale nie wszystkim poszło tak dobrze w losowaniu. Okazało się że można w głębokim tłuszczu usmażyć posiekanego kurczaka, łącznie z jego szkieletem. Na pierwszy rzut oka wyglądało super- dopóki nie okazało się co to jest. Sprawiało to nie lada trudność w jedzenie :)
Wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę by zobaczyć pola ryżowe, wietnamską wioskę z domem który dla mnie był muzeum a nie domem ciągle zamieszkiwanym przez tubylców. Jedynie naturalnie zachowywała się świnka wietnamska :) Polecam tą wyprawę, jest bardzo krajobrazowa, i myślę że o każdej porze roku wygląda ona inaczej ze względu na fazy wegetacji ryżu. Trzeba mieć na uwadze że całą drogę będzie wam towarzyszyła jakaś "wieśniaczka" próbując na koniec coś sprzedać... Obowiązku kupna nie ma, ale sytuacja jest niezmiernie głupia bo chodzi za Tobą cały dzień....
Warto odwiedzić to miejsce. Po trzech dniach pobytu byliśmy tak zrelaksowani, że mieliśmy wrażenie że to już co najmniej 2 tygodnie błogiego lenistwa. Czas wracać do Ha Noi.