Po długiej i męczącej podróży koła samolotu dotknęły płyty lotniska- zatem welcome Wietnam. Radość brała górę nad zmęczeniem i nutka niepewności co nas tu tak na prawdę czeka. Bezpłciowe spojrzenie strażnika granicznego i pieczątki w paszporcie przywitały nas na dobre w Wietnamie. Teraz tylko bagaż i w miasto :) Czasu było nie wiele bo już wieczorem mieliśmy pociąg w góry. Przejażdżka taksówką z lotniska dało nam namiastkę where we are. Trudna do zliczenia liczba motorów, relatywnie mała liczba aut, tubylcy w charakterystycznych kapeluszach no i nie do ogarnięcia liczba ludzi. Ze względu na wzrost dużo łatwiej było mi obserwować sytuację :) Udało się znaleźć przepyszną knajpę-Gekong- i pierwsze podejście do do lokalnych specjałów. Smak tuńczyka w sosie z trawy cytrynowej po dziś dzień czuję w ustach-to było genialne- świeże, kolorowe, pachnące i nieadekwatnie tanie w porównaniu z jakością. Pychaaa. I tak oto ta knajpa stała się naszą bazą, zatem pojawi się jeszcze w kolejnych powrotach do HA Noi. A i oczywiście Tiger beer- kto będąc w Wietnamie nie próbował tego piwa- niech żałuje, baaaardzo żałuje :)No nic- czas się zbierać na pociąg :)