Po "upojnej" dotarliśmy do Ha Noi bardzo wczesnym rankiem. Hotelu ne posiadaliśmy więc trzeba było coś znaleźć. Ale chwila- przecież to chyba nie Ha Noi, to jakieś inne miasto?!? Ale nie- to to samo choć wczesnym porankiem ma się wrażenie że to nie to samo miasto- puste ulice, pozasłaniane witryny sklepowe, brak gwaru. To wszystko sprawiło że człowiek aż poczuł się zagubiony bo już zdążył się przyzwyczaić do gwaru miasta. Teraz nawet było o wiele trudniej się w przestrzeni zorientować. Punktem orientacyjnym był sklepik z chińskimi zabawkami lub innego tego typu rodzinny biznes. Teraz nic! Czas zrzucić plecaki w przypadkowo odkrytym hoteliku i czas ruszyć na miasto- wujek - Ho czeka :) Dzień rozpoczęliśmy od zupy Pho w przyulicznej kantynie siedząc na minikrzesłach z jednym sędziwym obywatelem tego socjalistycznego reżimu. Dalej było równie pięknie- na jednym z placów, niedaleko wujka, wokół centralnie stojącego pomnika Lenina, o godzinie 5 rano życie toczy się pełną parą- wspólne uprawianie sztuk walki, tańców, publiczny fitness- wszystko po to by budować wizerunek zjednoczonego państwa. Wyglądało to imponująco ale jak już gdzieś bym o tym kiedyś słyszał.
U wujka- pełna kultura i powaga- strażniczy przypominają że chcąc spotkać się z wujkiem należy zachować określony protokół dyplomatyczny- wchodzimy parami, ręce wzdłuż tułowia, na twarzy broń Boże nie możne pojawić się uśmiech jak również tempo przemarszu obok wujka musi być płynne aczkolwiek miarowe. Wujek ma się dobrze- trochę blady ale chyba lada dzień miał się wybrać na krótką rekonwalescencję balsamiczną do zaprzyjaźnionego Mocarstwa.Obok obecnej posiadłości wujka jest dom i ogród, gdzie wujek w latach swojej świetności żył i służył narodowi(czy Moskwie?). Trzeba pokazać jak dobry jak silna jest wieź przyjaźni z Mocarstwem- samochody jakie otrzymał wujek za lojalność, a by kontakt był nieustanny dedykowana linia telefoniczna Ha Noi- Moskwa. Na placu przed mauzoleum tłumy przyjezdnych którzy jako punkt honoru przyjmują sobie by tu być i oddać cesarzowi co cesarskie. Czułem się tam kimś wyjątkowym- normalnie jak celebryta- kiedy to niscy mieszkańcy wietnamskiej ziemi w podziwie spoglądają i chcą się fotografować z europejskim wyrostkiem 1,94 cm :) Po zwiedzaniu miasta, kiedy wieczorem zasiedliśmy w ulubionej restauracji młody człowiek przysiadł się do nas i z pełną duma pokazał nam an swoim przedramieniu tatuaże Wodza Ho i Fidela Castro mówiąc z pełnym przekonaniem o ich ideologicznych światopoglądach. Trudno się dziwić?? Nie- trudno zrozumieć!